O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Historia »  relacje i wspomnienia » Stanisława Ostrowska: Zostawiła nas Polska bolszewikom
Treść artykułu:
Zostawiła nas Polska bolszewikom 

 

Pani    Stanisława    Ostrowska   -   osiemdziesięciokilkuletnia mieszkanka  Kamyszenki  w  Północnym Kazachstanie  -  z  trudem przełamała  opory  przed  mikrofonem.  Tutejszym  niewiastom nie tylko  nie uchodzi palić, ale również "występować publicznie". W towarzystwie syna i szwagra poczuła się jednak znacznie pewniej. Posługując się sprawnie językiem polskim, nie jest ona wyjątkiem wśród  starszych  miejscowych  Polek. Od wczesnej młodości czyta systematycznie  literaturę religijna. Z modlitewnikiem "Droga do nieba"  po  prostu  się  nie rozstaje. To najlepszy elementarz - powiada. 

Śliczny wiatr z Zachodu  

-  Pamiętam  polskich  żołnierzy  w  1919 i 20 r. Wysocy i ładni byli.  Szkoła  juz  powstała,  urząd,  a  potem odeszli... Sami. Granice  wytyczyli  za  Nowogradem Wołyńskim i naszą Fedorówkę z całą Żytomierszczyzną bolszewikom zostawili.  -    W  jaki  sposób  kołchozy  zakładali?  Kułaków  już wcześniej zesłali na Syberie, a nas w 30 r. zapędzać zaczęli do kolektywu. Rodzice  10 hektarów nie mieli. Podzielili im ziemie na kawałki: w  jednym  skraju trochę, w drugim, w trzecim. Co lepszą od razu zabrali. Oj, płaczu było i wszystkiego!   Mało było takich, co się nie  zapisali,  a  później  juz  wszyscy  ulegli. My na ostatku. Ostatnią  krowę  nam zabrali i mama księdza spytała, co robić? - Idźcie! - powiedział. - bo gdzie się podziejecie? - To i poszli. Nie na długo spokój dali. Kurkuny - mówili o nas. -  W  32  r.  plan  narzucili,  ile  mamy  oddać  państwu.  Oddali, przychodzi  brygada  -  dawaj jeszcze. I dawaj!   Wszystko z chaty zabrali.    Potem  bierz  kij,  chodź  i  proś.  Oj,  dużo z głodu pomarło. W 32 r. to jeszcze udawali się do Białorusi za chlebem, a potem to już nie puścili. -  "W 33 hodu merli ludi na chodu"   -   mówiło się na Ukrainie. Na dworcach sprawdzali, nikogo nie puszczali. Potem stało trochę lepiej, a w 36 roku odprawili nas na Kazachstan. - Ja pytał NKWD-zisty - wtrąca szwagier p. Stanisławy – dlaczego nas  wysyłacie?  Chcieli  zapędzić  do kolektywu - poszli, czego jeszcze  chcecie? A on mi na to, że jak z Zachodu wiater dmucha, to  on  dla  mnie  śliczny.  Cóż,  niedaleko  do Polski było, 40 kilometry. 

"Polski pan" gorszy od faszysty 

- Boże kochany, nie mogę o tym mówić - wraca do swoich wspomnień p.  Stanisława. -   Wprzód wysyłali bogatszych, a potem i innych. -  Przyszli  i "dawaj paszporty" - mówią. Milicja przyszła. I dalej jeszcze,  że "wy Polaki i wam zdies' nie nada zit' - wy za blisko polskoj granicy". Wyznaczyli na jaki dzień mamy przygotować się. Wywieźli  na  stacje.  Kto  miał  co,  można było brać - świnie, krowy,  kury  brali. Podstawili pociąg towarowy i nas pogruzili. Jak to bydło pogruzili! Ja nie mogę... będę płakać... -   Jak  pociąg  zaczął  ruszać, wszyscy padli na kolana, głośno zawodzili i śpiewali "Pod Twoją obronę".   Ja tego nie zapomnę.-  Nasza  wieś  była  w połowie polska, w połowie ukraińska. Na 400 rodzin  wywieźli  nas  Polaków  82 rodziny. Różnie wysyłali – na Murmańsk,  Centralną Ukrainę i na Kazachstan. Nie, nie wiedzieli dokąd  jedziemy.  12 doby nas wieźli, aż w końcu trafili my tu - do  Kazachstanu. Jednych wygruzili już w Tajenczy, a nas dopiero w  Celinogradzie.  Różnie  odnosili  się  do  nas, jedna kobieta prosiła  milicjanta  o  chleb.  Kopnął  ją - ty polska mordo! Ja tobie dam! -  Porozwozili   po  stepie,  każdy  otrzymał  swoje  miejsce  -  z "toczką", numerem. I tak mówili o naszych siołach: "dziesiątka", "jedenasta",  "dwudziesta".  Później  dopiero  nazwali  -  naszą "toczkę"   -  Kamyszenką,  sąsiednią  -  Pierwomajką,  Kamienką, Zielonym Gajem... -  Rzeka Iszym i gdzie oczy obrócić - step. Jak ludzie lamentowali, Boże!  Tego  opowiedzieć  się nie da. Dwa baraki tylko tu byli i jurty.  Do  każdego  po  cztery, po pięć rodzin powrzucali. Domy budowali więźnie, a później nasi już budowali. Jak deszcz padał, tak  i padał na nas. Tylko słomą pokryte trochę były. Budowali z samanu,  gliny  zmieszanej  ze słomą. Przywieźli nas latem, a na zimę to już pierwsze "domy" stali i nas po dwie, po trzy rodziny w  jeden  dom  pospychali. Palić nie było czym, kamysz kosili po ozierach, jak zamarzły. Wozili i ot, tym palili. -  Stała głodówka. Wpierw  dzieci  z głodu umierali, z zatrucia, a później inni. Do Kazachów  chodzili  i  kto  miał  co  - łach jaki, poduszki – za pszenice mieniali. -  Jak  juz pracowali, pieniędzy nigdy nie było, chleb tylko dawali - żeby wyżyć. Jak zaczęła się wojna, dawaj brać ludzi, całe noce trzymali  i  mówili: - podpisuj, że tyle a tyle państwu dasz. 10 kilo  topionego masła od krowy, 40 kilo mięsa, jaja. - Krowa nie dała tyle mleka? Kup, a oddaj. -   Wiosną  chodzili  i  zbierali kłoski po polach. Ze słomy trzęśli ziarka  i mieniali za gryz u Kazachow.   W żornach mieli. Niewiele nazbierało  się,  ale  każdego  dnia  coś  zawsze było...   Ludzie mówili, że to cud, że to Pan Bóg nas żywi.-   My  kobiety chodzili praacować 12, 15 kilometry piechotą - tam i nazad.  Chory kto był i nie wyszedł - nie dawali chleba. W wojnę zatrudniali też małych chłopców i tych, bywało, brygadir okładał nahajką. - Jeden  chłopczyk  pracował  ze  mną  na  traktorach   - wtrąca szwagier.  Chory  był,  po godzinie siadł na słomie i płacze. Co tobie  -  pytam.  -  A  on, że zmarznięty i głodny. Cóż ja tobiepomogę? Popłakał do wieczora, a drugiego dnia umarł. -  Każdy miesiąc trzeba było chodzić na przypiskę i meldować się w  komendanturze - opowiada dalej p. Ostrowska. -  Trzech było w wiosce:  komendant,  zamiestitiel  i  striełok.  Chcesz  iść  do drugiej  wioski - staraj się o przepustkę. Tak samo do miasta. A jak  kto  zachorował? Cóż oni z tego robili sobie! W posiołku, w Pierwomajce,  mały  szpital  był,  ale  bez zgody komendanta nie puścili.-   Sądzili   za   wszystko.   Za  garść  pszenicy  10  lat  dawali. Przekroczył  kto rzekę Iszym, znaczy uciekać chciał. Spotkał raz komendant  za  Iszymem sąsiada naszego - Żebrowskiego i pyta: za czym  ty  przyszedł?  - Po białą glinkę, chatę mazać. Za dwa dni odprawił   jego  do  rejonu.  Pojechał  i  zamknęli  w  kurulku, wypytywali,  a  potem  do sądu. 3 lata więzienia dali i przepadł człowiek  jak  kamień  w wodę. Do dzisiejszego dnia nie wiadomo, gdzie on? Unicztożyli!-  Nie  chcieli  z  razu  chodzić w niedziele pracować, to zamykali tych  na  cały  dzień.  Robili,  co  chcieli;  żadnej władzy nad komendantami nie było. Wszystko na nich kończyło sie.-   A  tak,  próbowali  uciekać.    W  37 roku zebrali się ci z Podola (pomieszali  nas Wołyniaków z nimi), żeby uciekać z Kazachstanu. Gdzieś  kolo  20  rodzin ich było. Komendantowi doniósł szpiegun jakiś  i  kiedy  odjechali  z  10 kilometry, czekała już na nich maszyna.  Mężczyzn zabrali, a kobiety wrócili. Kto ich wie, co z nimi stało sie? Na Ukrainę chcieli uciekać i ot... -   Do  41  roku nie było dnia, żeby kogoś w nocy nie zabrali. Rano, przy powitaniu, wymieniali wszyscy między sobą nowiny: - tego, a tego  dzisiaj  wzięli.  -  Za  co  zabierali?  A  męża mojego za co zabrali?  Powiedzieli, że on jeszcze na Ukrainie chodził skrycie do Polski, że organizował  kompanię przeciw państwu, a za Polską, że  namawiał  przeciwko  kolektywowi.  Donos był. W 38 roku jego aresztowali,  młody  był jeszcze chłopak. Razem z nim zabrali 15 mężczyzn.  Tylko  dwa  wrócili... Stasiu, powiedz więcej, ja nie mogę... - Jak  mojego  ojca  zabrali, 4 lata miałem  - mówi Stanisław. - Dzisiaj  patrzę  na  małe  dzieci i dziwno mnie, że tak wszystko można  pamiętać.  A  ja  wszystko pamiętam, nawet w jaką koszulę ojciec  ubierał się.  Jak  my  czekali  na ojca! Dzień po dniu, dziesięć  lat  czekali  - nadzieja była, że może wróci. I paczki posyłali.  Po  dziesięciu  latach  napisali  z zapytaniem, gdzie ojciec?  Teraz  dopiero  odpisali,  ze  ojciec  zmarł od ciężkiej choroby. Już  przy  Gorbaczowie napisał ja do KGB i mnie pokazali "dieło" ojca.  Tam  ja  znalazł  sprawkę,  że rozstrzelali jego po dwóch miesiącach od aresztowania! - Bandity!   - wtrąca z płaczem p. Stanisława.- Jak skończyłem w 1950 r. 16 lat, zawołali mnie do komendanta i pokazali dokument, pod którym podpis był Mołotowa i Czaładajewa. Dowiedział  ja  się  z niego, że otrzymuje "wolność" , ale tylko mieszkać  mogę  w  naszej  wsi  - w Kamyszence. Jeżeli bez zgody wyjadę z niej, to będe karany do 25 lat więzienia. Po skończeniu 7-letniej  szkoły,  chciałem  chodzić do średniej - w sąsiedniej Pierwomajce.  Musiał  brać przepustkę. W instytucie też musiałem co  miesiąc  meldować  się.  Rosjanie  - nie, tylko my - Polacy, Niemcy,  Tatarzy.  Był  spis  -  pytali  o  "nacjonalnost'"?  My odpowiadali, że "Polacy", a oni: czy my byli kiedy w Polsce, czy mówimy  w  domu  po  polsku?  Nie?  No  to  jacy z was Polacy? A przecież  wszyscy  my  ochrzczeni,  ślubowali  po  polsku, tak i pisali  my  się  do końca - "Polacy". Języka nie wszyscy rodzice uczyli. Bali się, bo ścigali za to - w szkole, pracy. 

Zdążył ślubu udzielić 

- Kościół  zamknęli  nam  jeszcze  na  Ukrainie   -  wspomina p. Stanisława.  -  Później podłożyli  miny  i  zerwali. Stary był, czterechsetletni.  Cerkiew  też  zerwali.  Byłam za Breżniewa na Ukrainie,  to  na  tym miejscu widziała dom kultury pobudowany. Księży  kilku było - wszystkich aresztowali  . Kolejno poszli na zmarnowanie.  W  Karagandzie,  w sąsiedniej obłasti, dużo było w więzieniu  księży.  Jak  Breżniew  stał i wolniej trochę zrobiło się,  nasze  kobiety  jeździli  do  nich.  Składali  się, wozili jedzenie,  posyłali  pieniądze.  Podawali się, że to ich krewni. Jak  ich  wypuścili,  to niektórzy przyjechali do nas. Drzepecki jeden  był.  W  Zielonym  Gaju taka jedna powiedziała, że on jej krewny  i tak on przypisał się do tej wsi. A przy domu urządzili kaplicę.  Pracował.  I  do  nas  zajeżdżał. Później wypadek był: ostrzelali  bandity  modlących  się w czasie rezurekcji. Zamiast księdza  jedna  kobieta zginęła. Znowu zasądzili jego na 10 lat. Odsiedział  5. Jak wypuścili, zajechał do nas na krótko, ale nie pozwolili zostać. Wyjechał na Ukrainę i tam umarł.Inny   -   ks.  Olszowski  -  też  siedział  w  Karagandzie.  Po oswobodzeniu  przyjechał  do  nas.  Kilka  dni przebywał. Zdążył Stasiowi  ślub  dać.  Musiał  wyjechać  do Stanisławowa, a potem zamieszkał   w   Polsce,  gdzieś  k.  Częstochowy.  Książki  nam przysyłał, medaliki i obrazki. Dużo dla nas dobrego zrobił.  

Kto nas przyjmie? 

-  Chruszczow zdjął komendantury. Całe życie w niewoli, a 20 lat w  obozie.  Tak  i  było. To przez tego Lucyfera z brodą. Starzy ludzie mówili, ze będzie ich siedmiu, a ostatni - napiętnowany - zakończy  wszystko.  I  tak się stało. - Teraz jak pojedziesz na Ukrainę, to oni pytają: po co ty przyjechała? Była w Polsce, tam mówią,  ze  my  Ruskie,  nie  Polaki...  Płakać  się  chce.  Nie wytrzymała   i   strażnikowi   na   granicy,  który  tak  mówił, powiedziała,  że  jeśli my nie Polaki, to dlaczego tak daleko od Polski? Nasi  ojcowie  powiadali, że przyjdzie taki czas i my wyjedziemy stąd, ale nagle - nocą uciekać przyjdzie.   Kto nas przyjmie? Dla Ruskich i Ukraińców my Polaki, dla Polaków - Ruskie...Zostawiła nas Polska w 20 roku, czy zapomni i teraz?  

Zanotował  PIOTR OPOZDA 

P.S. W  ciągu  ostatnich  dwóch  lat  wybudowany  został w Kamyszence   polski  kościół  p.w.  Matki  Boskiej  Częstochowskiej. Od kilku  miesięcy  przebywa  tam  również  polski ksiądz. Pani Ostrowska, |bardzo   już   osłabiona,   oczekuje  poświęcenia  kościoła,  co  zapowiedziano na dzień 26 sierpnia br. - Święto Matki Bożej. ONA nie zapomni o nich, a my?                                       

Tekst ukazał się 14 lipca 1994 r. w Gazecie Polskiej (nr 15)

P.S.2 Pani Stanisława  zmarła tuż po poświęceniu kościoła, jej rodzina w dalszym ciągu oczekuje na repatriację do Polski (styczeń 2007)

powered by QuatroCMS