O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Kurier Święt. »  Kurier Świętokrzyski » Kurier Świętokrzyski,2014,nr 6
Treść artykułu:

Problemy z wodą

(22.09.2014)

Do obowiązków gminnego samorządu należy min. dostarczanie wody, odbiór ścieków i śmieci i zapewnienie dzieciom dostępu do szkół. Okazuje się, że w XXI w. może być jeszcze problem z zaopatrzeniem w czystą wodę… Przynajmniej w Bodzentynie. Rzecz dotyczy kilku gospodarstw w okolicach ul. Szermentowskiego.

Od kilku lat gmina wypełniając powyższy obowiązek (choć prościej i sensowniej byłoby zbudowanie wodociągu), dostarczała wodę do owych gospodarstw domowych tzw. cysterną OSP. Piszę „tzw.”, bowiem był to doraźnie przystosowany beczkowóz. No i odbywało się to poza jakimkolwiek nadzorem sanitarnym. A w tym przypadku obowiązuje rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 19 listopada 2002 r. w sprawie wymagań dotyczących jakości wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi, które jednoznacznie precyzuje w jaki sposób zaopatruje się w wodę mieszkańców. Podaję powyższy akt prawny, nie tylko jako informację dla potencjalnych odbiorców wody, ale aby ostrzec przed bagatelizowaniem powyższego faktu, a komendanta straży uczulić na ewentualne konsekwencje zdrowotne i …. prawne takich działań. 

W konsekwencji, przed kilkoma dniami dostarczono wodę z dodatkiem … oleju. Niestety nieszczelność pompy (prawdopodobnie) spowodowała zanieczyszczenie wody. Na interwencję jednego z mieszkańców sekretarz urzędu zareagowała uwagą, że dzieje się to przed wyborami, a wiec „sprawa  jest polityczna”. Ano jest – woda jest polityczna, ścieki są polityczne, jabłka są polityczne, no i sama Pani sekretarz jest polityczna – zawdzięcza przecież posadę swoją i co poniektórych domowników umiejętnościom transportowo – logistycznym w dniu wyborów. Na szczęście ta „beczkowozowa polityka” wyszła na korzyść mieszkańców, burmistrz chcąc uniknąć eskalacji konfliktu przed wyborami zdecydował się ponoć na wodociągowanie…  A tak rozwiązywanego problemu życzę wszystkim mieszkańcom gminy Bodzentyn.

 

P. Gajek

 

Varia czasu wyborczego

Przywykliśmy już do podziękowań ze strony różnych instytucji i osób w rodzaju: „Wyrażamy wdzięczność burmistrzowi (albo: wójtowi, staroście, marszałkowi, ministrowi, wojewodzie) za przekazanie (tylu a tylu) pieniędzy z przeznaczeniem na …” Wdzięczność jest piękną i szlachetną cechą, ale w tych przypadkach może być protokolarnym nadużyciem… Otóż wyszczególnieni urzędnicy dysponują c u d z y m i  pieniędzmi. W przypadku gminy są to pieniądze całej lokalnej wspólnoty samorządowej, a wójt lub burmistrz przekazuje je wolą i w imieniu tejże wspólnoty, jako jej organ, czyli … listonosz. Komu więc należy się wdzięczność – temu, kto daje, czy temu, kto doręcza? Inna rzecz, że ci, którzy doręczają – np. burmistrzowie i wójtowie – robią to często samowolnie, nie pytając wspólnoty samorządowej o zgodę, a niekiedy nawet w swoim osobistym interesie, np. kupując głosy wyborcze. W takich przypadkach są po prostu złodziejami. Wobec zbliżającej się (a właściwie już od dawna trwającej) kampanii samorządowej jesteśmy i będziemy częstymi świadkami (i pomijanymi dobrodziejami) takich lekceważących podziękowań…

 

W kościele parafialnym w Psarach odprawiona została Msza święta w intencji burmistrza Bodzentyna i jego rodziny. Wyrażona została w ten sposób wdzięczność za zakup działki na potrzeby tamtejszej parafii.

Wydarzenie to wywołało niezrozumiałe dla nas kontrowersje, niektórzy bowiem odebrali je jako element kampanii wyborczej. Nie wnikając w intencje poszczególnych osób (nie dysponujemy stosownym rentgenem do weryfikowania dobrej woli i jej ocenę pozostawiamy właściwej Instancji)), Msza święta przybliża do Boga, czego życzyć należy każdemu.

 

Wygląda na to, że z okrętu burmistrza Bodzentyna rozpoczęło się przygotowanie do ewakuacji.  Dotychczasowi radni i zaufani urzędnicy, na co dzień przebywający przecież pośród tzw. elektoratu, uznali, że porażka pryncypała jest w zasięgu ręki i zaczęli szukać bezpiecznego lądowania w obozie przeciwnika. Jeden z ważniejszych tutejszych radnych, bene natus et possessionatus, wprost zadeklarował oponentowi burmistrza Kraka „przyszłe poparcie”, a wielu innych wpływowych notabli udziela się na dwie zmiany – w dzień kibicuje obecnemu (na wszelki wypadek), a wieczorami – ewentualnemu  przyszłemu (na wszelki wypadek). Historia uczy, że w takich starciach zwycięża raczej  „nocna zmiana”. W tym miejscu przypomina mi się pewna przestroga dedykowana onegdaj, jeszcze przed laty, p. Krakowi (prywatna, więc nie zacytuję), ale dotyczy ona chyba wszystkich ludzi władzy, zjednujących sobie przyjaciół „niegodziwą mamoną”. Zdradzą, to tylko kwestia przebicia…

 

Nie tylko prominenci i biznesmeni zabezpieczają sobie odwrót, ale także sami rządzący. Choćby tutejszy burmistrz. Przez kilkanaście lat korzystał z protekcji Pawlaka, ale ostatnie sondaże nie pozostawiają złudzeń – idzie PiS. Uznał, że czas na resentymenty, na powrót do źródeł. Pierwsze lody przełamano już wcześniej (np. poprzez tzw. truskawkowy epizod z 2010 r., ale wówczas sondażowe wahadło zawróciło i dał sobie na wstrzymanie), a w ostatnich tygodniach „kontakty dyplomatyczne uległy intensyfikacji”, min. podczas festynu w Wilkowie. A może w PiS powinni się cieszyć z powrotu syna marnotrawnego? Ano powinni, gdyby ów błądzący przynosił w tobołku skruchę, a tam tylko … sondaże. Poza tym lekkomyślne to trochę zachowanie, prowokujące zwinięcie parasola, a pogoda deszczowa. Czym kończy się igranie z aurą, uczy smutny przypadek prezydenta sąsiedniego miasta… Boże uchowaj! 

 

Do znudzenia słyszę o dobrodziejstwach unii, o miliardach wpompowywanych w polską gospodarkę i społeczeństwo. Jeśli odliczymy nasze składki, straty związane z tzw. dostosowywaniem i miliardy marnowane na tzw. fundusz społeczny, szkolenia i nasiadówki – niewiele zostanie do pozytywnego bilansu.  Zwłaszcza wokół przeróżnych szkoleń wytworzył się swoisty biznes. Słyszę ostatnio, że przecież owe szkolenia bywają „na bardzo wysokim poziomie”. Owszem, bywają, ale z obowiązku słuchają ich zazwyczaj kandydaci na beneficjentów, traktując jako oderwaną od rzeczywistości abstrakcję. W jednym z miasteczek pojawił się ostatnio jakiś „klub integracyjny”, który za unijne pieniądze wynajmuje za ponad 1500 zł.  lokal (oczywiście w rodzinie miejscowego „słusznego” radnego), zatrudnia pracownika i ewentualnym zainteresowanym bezrobotnym udostępnia fachową literaturę przedmiotu… Kogo więc i z kim integruje? Interes miejscowych notabli z interesem unii? Bezrobotni otrzymają od platformerskiej  konkurencji groch i kaszę, a z MOPS zasiłek na cydr – będzie  nadal goło, ale   syto i wesoło, no i patriotycznie.

 

P.

powered by QuatroCMS