O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Kurier Święt. »  Kurier Świętokrzyski » Kurier Świętokrzyski,2014,nr 3
Treść artykułu:

Czy starczy im energii odnawialnej?

(18.05.2014)

Kilka dni temu w Szkole Podstawowej w Bodzentynie odbyło się spotkanie kandydata na europosła z PSL Czesława Siekierskiego z mieszkańcami miasta. Uczestniczył wojewódzki marszałek Adam Jarubas, nie mogło więc zabraknąć burmistrza Kraka, usilnie zabiegającego o względy dysponenta tutejszych funduszy i posad (poprowadził nawet owo wyborcze spotkanie). Istotną część publiczności „zorganizowano” według klucza urzędowo – partyjnego, część przyszła, naiwnie sądząc, że tematem spotkania rzeczywiście będą tzw. odnawialne źródła energii… No i były … w zakresie prezentowanym na wyborczych ulotkach. Na spotkaniu nie pojawił się Józef Szczepańczyk od Pawlaka pozostający w szorstkiej przyjaźni z Adamem Jarubasem od Piechocińskiego. Mówiono dużo i z wyborczym sensem, powtarzając wytarte slogany o możliwościach „zielonej strony mocy”, które uruchomione zostaną, gdy tylko poseł Siekierski po raz kolejny zdobędzie mandat do brukselskiej dumy.

Burmistrz Krak wyznał marszałkowi Jarubasowi przyjaźń, korzystając widocznie z nieobecności dotychczasowego przyjaciela Józefa Szczepańczyka (zawszeć to łatwiej i higieniczniej zmieniać przyjaciół zaocznie). A może tylko przedawkował tabletki somy (to z Huxleya, przyjacielu, nie szukaj w encyklopedii leków)?

PSL prawdopodobnie załapie się  j e s z c z e  do parlamentu, dysponuje bowiem zwartym elektoratem obdarowanych, wyczekujących i … wylęknionych, który w konfrontacji z małym zainteresowaniem wyborami da wymarzone 5%. Cóż, miarą ludzi są ich marzenia.

PO

Jak(i) świat widzą młodzi?

(15.05.2015)

15 maja w  Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach miał miejsce wernisaż wystawy „Ziemia Bodzentyńska w obiektywie – ludzie, przyroda, zabytki”. Na ekspozycji znalazły się fotografie wyselekcjonowane z twórczości uczniów miejscowych szkół, biorących udział w konkursie Stowarzyszenia Siekierno Nasza Ojczyzna, kierowanej przez dr hab. Urszulę Oettingen

Kilkadziesiąt zdjęć (spośród około półtora tysiąca nadesłanych na konkurs) udostępnionych dzisiaj  szerszej publiczności nie tylko przybliża mieszkańców oraz osobliwości Ziemi Bodzentyńskiej, co oczywiste, ale pokazuje również sposób, perspektywę, oglądu świata przez młodych. Przyznam się, że oglądałem wystawę właśnie pod tym kątem, a więc nie tyle artystycznym  co … analitycznym, w myśl zasady „pokaż mi swoją twórczość, a powiem ci kim jesteś”.

Wnioski    zaskakująco optymistyczne. Wbrew pewnym kasandrycznym tendencjom, w zdjęciach można dostrzec historyczną nostalgię, np. przy prezentacji ludzi. „Najstarsza mieszkanka…”, „Pod ścianą”. Świadomości nieuchronnej i oczywistej przemiany (notabene cennej samej w sobie) towarzyszy (jednak) nostalgia.

W upodobaniu do szczegółu, widocznym min. w zdjęciach z bodzentyńskiego kościoła, może niepokoić pozorne odejście od harmonii, ale z drugiej strony wydobyte zostały detale, które wprost krzyczą, a które na ogół przyćmione są przez dotychczas dominujący w oglądzie artystycznym  klasyczny kanon harmonijnej syntezy. Coś za coś? Niekoniecznie…  Jeśli zachowany zostanie ów złoty (acz bardzo trudny)  środek, czyli piękno nie straci swojego Tła i uzupełniającego kontekstu, świat może czuć się bezpieczny…

Dobrze, że te zdjęcia powstały, także dla samych młodych twórców, którym udało się coś bardzo cennego zatrzymać, a z drugiej strony – mam nadzieję – pozwolili się uwieść przez ciągle żywotne – naturę i kulturę.

PO

 

Spadochroniarz

(11.05.2014)

Tylko raz, w 2006 r.,  miałem okazję zetknąć się osobiście ze śp. Przemysławem Gosiewskim, kiedy to odwiedził Bodzentyn wspierając naszą kampanię samorządową. Jego działalność publiczna, nawet dla postronnego obserwatora spoza Prawa i Sprawiedliwości, była jednak powszechnie znana i komentowana. Do przypomnienia owej działalności właśnie teraz – w maju 2014 r. - skłaniają mnie dwa powody: przypadająca 12 maja 50 rocznica urodzin Przemysława Gosiewskiego i dyskutowany przy okazji wyborów europejskich problem tzw. „spadochroniarzy”. Otóż niektórzy politycy jakoś już zadomowieni w tutejszym środowisku uczynili z zaściankowości sztandar swojego programu politycznego. „Głosujmy na ludzi, którzy autentycznie pochodzą z regionu, którzy są stąd” – nawołuje jeden z tzw. postępowych posłów, nie dostrzegając absurdalności  swojego apelu, zwłaszcza z pozycji tzw. otwartej partii europejskiej... Co bowiem oznacza „być stąd’? Symbolem  takiej swojskości, zamknięcia na „obce wpływy” stała się w Europie Sycylia – niegdyś ojczyzna znanej mafijnej „rodziny”. Pod wieloma względami daleko nam do owej wyspy, ale strach przed obcymi musi i u nas zastanawiać. W pewnych  interesach nic tak bowiem nie przeszkadza jak nie oswojone oczy… A u nas umie się robić interesy. Praktyki przetargowe i konkursowe,  szwedzkie stoły urzędników, żurnalistów i prokuratorów, przez lata czyniły z województwa świętokrzyskiego nawet na tle dalekiego od normalności kraju, swoistą ciemna plamę.  Przypomina mi się w tym miejscu moja diagnoza lokalnej rzeczywistości sprzed 10 lat. Zacytuję fragmenty:

„To nie przypadek, że akurat w Starachowicach eksplodowała  głośna afera (oczywiście udało się ujawnić zaledwie fragment „pajęczyny").  Kto choćby częściowo zna miejscowe realia, zdaje sobie doskonale sprawę z głębokich powiązań lokalnej władzy i  zorganizowanego świata przestępczego. W dodatku i jedni, i drudzy uważają to za najzupełniej normalne. Boss świętokrzyskiej lewicy był przed sądem zupełnie szczerze poruszony, uważając, że jako lojalny współtowarzysz postąpił przecież po  l u d z k u, ostrzegając zagrożonych towarzyszy.  Po prostu w taki sposób pojmuje się w tych środowiskach międzyludzką lojalność...

            Bezpardonowa indoktrynacja dotknęła również miejscową naukę i oświatę.              K. Kąkolewski zwraca uwagę, że nieprzypadkowo „Jerzy Urban w stanie wojennym wypomniał naukowcom, że zawdzięczają tytuły profesorów rządowi. Przypomniał przy tym,  że wielu źle widzianych tutejszych humanistów, jak Wanda Pomianowska czy Anna Sucheni-Grabowska nie doczekały się mianowań, mimo wagi ich dorobku. A potem były stanowiska, ponoć ważne jak dziekan, rektor, wyjazdy zagraniczne, gdzie siły bezpieczeństwa otwarcie trzymały na tym rękę.  W rezultacie mamy prawdę, którą wypracowali Adam Humer, Edmund Kwasek i wypisali na ciałach bitych więźniów".

            Współcześni pogrobowcy  ówczesnych „moczarowców"   okopali się jednak przede wszystkim w nomenklaturowym biznesie i samorządach. Przeglądając wykazy członków rad nadzorczych  „politycznych spółek" prawa (niby)cywilnego widać wyraźnie kto tam jest i z czyjego rozdania... Wacek od Henryka, Ziutek od  Józka, czy Boguś od Wojtka... 

W samorządach podobnie; „czerwono - zielony" sojusz opanowawszy pewne wiejskie i małomiasteczkowe przyczółki (jak choćby OSP, KGW, sołectwa  i utrzymywane z samorządowej kasy propagandowe gazetki,) wydają się czuć równie pewnie jak Łukaszenko na Białorusi i (do niedawna) Janukowycz na Ukrainie. Właśnie, do niedawna...”

W takiej właśnie sytuacji pojawił się w Kielcach, mówiąc językiem posła Kopycińskiego, „skoczek’ z Pomorza - Przemysław Gosiewski. Działał tu jako wicepremier dwa lata, trochę dłużej jako poseł .  Efekty jego zapobiegliwości i ustawicznych interwencji w resortach zdrowia, kultury, infrastruktury, czy nauki były imponujące. Pozytronowy tomograf dla Świętokrzyskiego Centrum Onkologii, Uniwersytet w Kielcach, renowacje bardzo wielu zabytków sakralnych, drogi, czy choćby legendarny dworzec we Włoszczowej, - to tylko najbardziej znane przykłady jego działalności interwencyjno – promocyjnej wobec Ziemi Świętokrzyskiej. Po jego tragicznej śmierci 10 kwietnia 2010 r. owe zasługi przypomniano i funkcjonują one jakoś w świadomości mieszkańców regionu. Zdaje sobie sprawę, ze w warunkach zdrowego państwa i rzeczywistej samorządności podobna działalność interwencyjna byłaby zbędna, a nawet nie wskazana, ale u nas nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze uruchomić na jej rzecz charakter i determinację, zdobywać ją. To prawda, „spadochroniarz” Gosiewski poprzez taką akurat działalność zdobywał dla siebie i swojej formacji politycznej wyborcze punkty, ale jakże te metody „marketingu politycznego” odbiegały od polskich standardów… Zamiast szkieł kontaktowych, werbalnej frazeologii i odchudzającej zupy – pomagał ludziom uwierzyć w siebie, zmienić nie tyle osobisty wizerunek medialny, co … nawierzchnie dróg, jakość uczelni, leczenia, przywrócić artystyczny  blask okaleczonej przez naszą trudną historię architektury. Współczesna Polska cierpi szczególny niedostatek takiego właśnie prospołecznego „ marketingu politycznego”.

 Kiedy słyszę szczeniackie i tanie chwyty reklamowe w rodzaju cytowanej na wstępie wypowiedzi posła „konopnego postępu” przeciwko Pani Beacie Gosiewskiej, to wiem, że jest to dla niej najsolidniejsza rekomendacja. Nawet, jeżeli istotnym motywem jej kandydowania jest rodzaj zobowiązania moralnego wobec zmarłego męża Przemysława Gosiewskiego, to  przemawia to do mnie mocniej, niż slogan o rzekomej solidarności tutejszego zaścianka, który w gruncie rzeczy usiłuje konserwować „łysogórską republikę kolesi”.

"Uczyniłeś ziemię świętokrzyską swą małą ojczyzną, stałeś się nasz, za naszego uznają cię mieszkańcy tej ziemi" - wspominał ks. Biskup Kazimierz Ryczan byłego parlamentarzystę, ministra i wicepremiera.

„Tylko człowiek odpowiedzialny i zatroskany o powodzenie tej ziemi mógł wywalczyć dla niej tak wiele. - Dlatego wspomina cię uniwersytet, politechnika, rolnicy i robotnicy. Włoszczowa, wyśmiana przez zazdrosną opozycję, ma dług wdzięczności wobec ciebie” - mówił biskup.

Właśnie,  trzeba pamiętać, że ojczyzna, także ta mała – lokalna – należy w pierwszym rzędzie do porządku serca, a nie geografii.

Redakcja NKŚ

 

Liceum w Bodzentynie wymaga leczenia onkologicznego?

(28.04.2014)

W kwietniu, w starostwie powiatowym w Kielcach odbył się „konkurs”, który wyłonił kandydata na stanowisko dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Bodzentynie. Stosunkiem głosów 7 x 2 wygrał  Pan Dariusz Kasprowicz – dotychczasowy  nauczyciel geografii w tej szkole. Nigdy nie ośmieliłbym się oceniać kwalifikacji  i predyspozycji poszczególnych pretendentów do kierowania szkołą średnią w Bodzentynie, ale po doświadczeniach z byłymi konkursami i utrwaloną praktyką świętokrzyskich gangów okołosamorządowych, należy bacznie przyglądać się zakulisowym zabiegom wokół konkursów. Za przebieg  tego akurat  „rankingu pretendentów” odpowiedzialny był wicestarosta  PSL – owskiego chowu Zenon Janus. Powierzenie temu akurat urzędnikowi z tzw. „bogatym stażem” (o innych przymiotach przez litość nie wspomnę) odpowiedzialności za rzetelność konkursu  daje tzw. gwarancje. Zresztą,,  wicestarosta realizował tylko poważniejsze racje, natury, powiedzmy … terapeutycznej. Otóż na wysokim szczeblu ustalono, ze szkoła wymaga terapii onkologicznej, ale z oczywistych względów nie może ona fatygować się do Świętokrzyskiego Centrum Onkologii pod opiekę ordynatora Goździa, tylko  korzystać ze wsparcia w ramach domowej opieki paliatywnej u siebie na miejscu. Pożyjemy – zobaczymy, choć już teraz wydaje się, że raczej przedwcześnie spisano szkołę na straty. Czyżby niecierpliwość spadkobierców? Wystarczyłoby leczenie zachowawcze. A nowemu dyrektorowi życzymy w tym względzie sukcesów.

Piotr Opozda

 

Kariera Pani Żanety* (cz.1)

(1.05.2014)

W życiu ludzi są pewne przypadki, które umiejętnie wykorzystane stają się punktami zwrotnymi pośród szarej i zawodowo niepewnej egzystencji, np. nauczycielskiej. Nie każdy, będąc więźniem skrupułów i wątpliwości,  jest przygotowany, choćby mentalnie, do skorzystania z okazji – to oczywiste. Pani Żaneta do owych skrupulantów nie należy, zna swoją wartość i jak za chwilę zobaczymy - umie chwytać los i twardą ręką go okiełznać.

Do skromnej i niewidocznej prawie w środowisku  gminnym nauczycielki wiejskiej  los uśmiechnął się 2 września 2000 r. Wracająca wówczas do domu swoim fordem pani Leokadia  – małżonka miejscowego wójta (aktywnego członka PSL) – tuż przed rodową posiadłością zjeżdża na przeciwny pas ruchu i taranuje samochód państwa S. Pani Leokadia wychodzi z wypadku bez szwanku, Państwo S. trafiają do szpitala. Zjawili się oczywiście policjanci, którzy wyczuwając od pierwszej gminnej damy  alkohol, próbują poddać ją badaniu alkotestem. Nie pozwoliła jednak, w związku z czym przewieziono ją na badanie krwi do szpitala w Starachowicach. Próbkę wysłano do laboratorium w Łodzi. Wkrótce okazało się, że pani Leokadia  była … trzeźwa.

Poszkodowani w wypadku państwo S. nie dają za wygraną i zeznają, że sprawczyni wypadku groziła im powołując się na męża wójta i syna policjanta, nakłaniając do fałszywych zeznań jakoby fordem kierowała nie ona, a mężczyzna. Prokurator z Prokuratury Rejonowej w Ostrowcu nie miał więc wyjścia i zarządził powtórne pobranie krwi  pani Leokadii. Stwierdzono (tym razem w laboratorium sądowym w Krakowie), że  krew badana w Krakowie nie jest tą samą, którą badano w Łodzi, ale jest z tamtą spokrewniona… Ustalono, że należy do młodej … wójtówny. Oskarżono więc panią Leokadię jedynie o nakłanianie do fałszywych zeznań, a jej córkę o pomoc matce w uniknięciu odpowiedzialności karnej. Ostatecznie Sąd Rejonowy w Starachowicach skazał wójtową na 1 rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, a wójtównę uniewinnił (poszkodowani przebywali w szpitalu poniżej tygodnia, a więc kolizja była jedynie wykroczeniem, a  karze się jedynie za pomoc w tuszowaniu przestępstwa, a nie wykroczenia…). Panią wójtową uniewinniono natomiast w kluczowej sprawie o spowodowanie wypadku, bowiem w chwili orzekania dla sądu miarodajna była korzystna dla niej ekspertyza z Łodzi, a o podmianie krwi dowiedziano się później, a wtedy sprawa o wypadek uległa przedawnieniu…

Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że jednym z policjantów zaangażowanych w owe skomplikowano „krwiobiorstwo” był małżonek skromnej acz ambitnej pani nauczycielki. Domyślamy się, ze zaczęła się teraz jej błyskotliwa kariera zawodowa, której kresem stanie się faktyczne kierownictwo nad gminną oświatą.

Jaki morał z tej historii? Odpowiedzieć można albo Pasteurem („Przypadek sprzyja tylko ludziom na niego przygotowanym”) albo ku przestrodze zwykłym śmiertelnikom -Szekspirem:

„Niech ryczy z bólu ranny łoś

Zwierz zdrów przebiega knieje

Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś

To są zwyczajne dzieje”.

PO

*Imiona zostały zmienione, tylko.

powered by QuatroCMS