O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Kurier Święt. »  Kurier Świętokrzyski » Kurier Świętokrzyski,2009,nr3
Treść artykułu:


 

Bilans roku i … kadencji. Próba podsumowania (cz. 1)

Inspiracją do napisania po wielomiesięcznej przerwie poniższego artykułu były Kuluarowe opinie autorstwa W.B. (zob. niżej)  z których wynika, że burmistrz Marek Krak markuje inwestycje, by nie zostać oskarżonym o brak pomysłów na rozwój gminy (czyt. umysłowe lenistwo), często w sposób bezpardonowy stawiając swoich partnerów politycznych pod ścianą. Niestety, układ w świętokrzyskim urzędzie marszałkowskim jest taki, a nie inny. Obrotowa partia, jaką jest PSL, ma jedną cechę – bez względu na sytuację gospodarczą wspiera swoich, choćby gamoniowatych działaczy w terenie. I to jest jej rzeczywista siła. Jak  w „rodzinie”.

 O tyle łatwiej mi to skomentować, niż ocenić z medycznego lub socjologicznego punktu widzenia…

W tym przypadku działalność burmistrza ostatnimi laty rzeczywiście  zasługuje na dość ostrą krytykę. Mamienie mieszkańców głównie pozyskiwaniem rzekomych milionów na inwestycje, to jak wmawianie ludziom, że system kołchoźniany przyniósł Krajowi Rad dobrobyt.

  Nie można jednak wykluczyć, że wśród niezadowolonych są i tacy, którzy z dotychczasowych  „starań” burmistrza są zadowoleni, wręcz bezwarunkowo. Rozumiem… Do tej koterii politycznej zaliczyć możemy głównie elektorat powiązany wspólnymi zależnościami (np. umorzeniami podatku, wspólnymi interesami) lub zwykli pracownicy samorządowi, a tych jakby przybyło (oczywiście nie można generalizować).

 Wracając jednak do tematu, moja blisko 4 letnia praca samorządowa daje mi tę przewagę nad zwykłym Kowalskim, że działania burmistrza Stanisława Marka Kraka mogę ocenić od kuchni, czyli raczej merytorycznie. Niestety, ta jednak nie wypada dobrze. Bardzo często na zaaranżowanych spotkaniach z mieszkańcami lub w wywiadach prasowych Burmistrz kreuje obraz dobrego gospodarza, który wszelkimi kanałami pozyskuje fundusze unijne. Nasza  wiedza w tej materii jest jednak inna. Rzekome fundusze na inwestycje gminne, począwszy od kanalizacji Psar, poprzez inwestycji drogowe, a skończywszy na rewitalizacji Bodzentyna, składają się głównie z własnych wkładów, kredytów  (pożyczek)  lub wyłudzane są z różnych funduszy, w tym ochrony środowiska (np.w przypadku Psar). Oczywiście, byłbym nieobiektywny, gdybym w tym rachunku nie uwzględnił drobnych projektów na dofinansowanie szkoleń lub pomniejszych inwestycji, np. komputeryzacji szkół. Z kolei przyjęta wręcz hurraoptymistycznie kanalizacja Gminy (a wiec Celiny, Wola Szczygiełkowa, czy korektor Wzdoły), swój wkład zawdzięcza jedynie radnym, którzy na ten cel zapewnili tzw. wkład własny. Co do pozostałych środków, to oczywiście są podobno przyznane na wspomniane inwestycje, ale obawiam się, że spotka je los taki sam jak rozbudowa Szkoły Podstawowej w Bodzentynie. Kosztem tej m.in. inwestycji radni  musieli ostatnimi czasy zgodzić się na skredytowanie długu oświaty rzędu około 1.400,000 zł. Dodatkowo przegrany proces z panem Edwardem A. zmusił radnych (na wniosek Burmistrza Kraka) do zaciągnięcia kredytu na kwotę 1.066,000 zł., co sprawiło, że  zadłużenie gminy niebezpiecznie zbliża się do magicznych 60% , a to już świadczy o bezradności gospodarza Urzędu Miasta i Gminy.

 Tak więc, czy mając na uwadze powyższe fakty i  znany grubsza przyszłoroczny budżet  można mówić o sukcesie? Odpowiedź pozostawiam rozwadze Czytelników.

 O kolejnych działaniach w następnej odsłonie…

Piotr Gajek            

 

Listy:

 Uwagi po ostatniej sesji Rady Miejskiej

 Analizując na spokojnie przebieg ostatniej sesji Rady Miejskiej w Bodzentynie z 30 grudnia 2009 r.  nasuwają mi się pewne refleksje, dotyczące choćby spraw związanych ze szkołą podstawową, a dokładnie ze zleceniem tzw. prac dodatkowych. Jak wiadomo, zapadł ostatnio wyrok sądu z powództwa Edwarda A. zobowiązujący burmistrza Bodzentyna do dopłacenia mu za wykonaną przy rozbudowie szkoły pracę dodatkowego 1 mln. zł.  Koszty inwestycji przekroczyły więc teraz, wraz z odsetkami, kwotę 9 mln. zł. Burmistrz zapewniał wcześniej, że sprawę ma wygraną, czy więc i tym razem obciąży za tę sądowa porażkę radnych z tzw. opozycji? Wcześniej bowiem, swoim pokrętnym zwyczajem, jedno oko robił do wykonawcy inwestycji (radni nie chcą mi dać pieniędzy, abym ci dopłacił), a drugie do radnych (sprawę z wykonawcą wygramy). A prawda jest taka, że wobec narastającego zadłużenia gminy bank nie chce już udzielać kredytu… Orędowniczką tych dodatkowych zleceń, które obciążyły budżet miasta była pierwsza dama dyrektorskiej elity, która ingerowała często w prace inwestycyjne słowami: „proszę robić tak jak ja chcę, mam na to pieniądze i zgodę burmistrza”.

Asekurując się pan burmistrz przed ostatnią sesją błyskawicznie spłodził  projekt uchwały, która powoływała Miejski Dom Kultury z siedzibą w budynku OSP. Chodzi zaś o to, że wbrew uchwale budżetowej burmistrz przesunął wcześniej znaczne środki z kwoty przeznaczonej na szkołę na wykonanie elewacji i innych prac w budynku OSP, który nie jest własnością gminy. Samowola ta jest bardzo poważnym nadużyciem, więc dla zatuszowania sprawy podpisał szybko umowę z OSP na użyczenie budynku na dom kultury. Zrobił to „od tyłu” nie mając jeszcze ani zabezpieczonych środków, ani, choćby na papierze, … domu kultury. Moim zdaniem sprawę wyjaśnić powinna Najwyższa Izba Kontroli albo prokuratura. Nie obawiam się żonglerki fakturami i innymi dokumentami, bo te istotne zostały zabezpieczone.

 Kuluarowe opinie

Zupełnie przypadkowo stałem się ostatnio świadkiem na wpół prywatnej debaty dość wpływowych ludzi ze światka polityczno -  urzędniczego w naszym regionie. Rozmawiali w kuluarach, byli więc chyba szczerzy. Ponieważ miało to miejsce tuż po werdykcie w plebiscycie „Echa Dnia” na najpopularniejszego burmistrza, rozmawiano o zwycięzcy, czyli S.M. Kraku, który otrzymał wynik … 96% poparcia (przypomnijmy, że w ostatnich realnych wyborach było to nieco ponad 50%, więc … "awans" ogromny). Wiedza, którą otrzymałem jest szokująca. Burmistrz Krak ma podobno swoisty styl i metody. Podczepia się pod  politycznie wpływowe osoby i przez nie załatwia, tj. wymusza, korzystne dla siebie decyzje urzędnicze. Aktualnie jest to wicepremier Pawlak i słynny poseł od pralni w Solcu – Jan Pałys. Urzędnicy, od których zależy załatwienie konkretnej sprawy, nie są więc bombardowani przez burmistrza argumentami, wnioskami i projektami, a telefonami od wspomnianych polityków, a raczej  z  ich biur. Ci  prawdopodobnie już mocno  zmęczeni interwencjami na rzecz leniwego bodzentyńskiego burmistrza, ale ten  używa przekonywującego argumentu – grozi opuszczeniem PSL. Jak wiadomo, burmistrz Krak zaliczył w swej biografii większość partii – od Porozumienia Centrum  po PSL, ma więc w czym wybierać i w razie potrzeby powołuje się raz  korzenie solidarnościowe, innym razem kokietuje czerwony bodzentyński beton.

Burmistrz Krak chełpi się często, że nie musi być burmistrzem, bo w każdej chwili może zostać dyrektorem w urzędzie wojewódzkim… Z taką opinią – wątpię.  

Łącznikiem między bandą* Pawlaka, a burmistrzem Krakiem jest doradca wicepremiera, były poseł  Józef Szczepańczyk. Tak na marginesie, to nie wiadomo w czym p. Szczepańczyk może Pawlakowi doradzać – jak unikać płacenia alimentów, czy jak pertraktować z GAZPROMEM?  Raczej ani jedno, ani drugie – funkcja doradcy jest sztucznie stworzona, aby wygodzić swoim ludziom (Szczepańczyk pobiera za owo „doradzanie” 14 tys. zł.  miesięcznie). Uczestnicy wspomnianej na wstępie „debaty” współczuli Józkowi, ze „zadając się ze skończonym już Krakiem stracił wiele, a może stracić resztę politycznego kapitału”. To opinia i słuszna, i … niesprawiedliwa. Należy w tym miejscu przypomnieć, że początki karier Szczepańczyka i Kraka są wspólne. W 1994 r. Krak zdradził swoje ugrupowanie, dogadując się potajemnie ze Szczepańczykiem. Obaj skorzystali  – jeden został wówczas burmistrzem, drugi marszałkiem wojewódzkim I odtąd obaj jadą na tej samej taczce. Gdzie kres tej podróży? Na ów pierworodny grzech  zdrady i karierowiczostwa jest antidotum… Wypada obu zaślepionym władzą pasażerom jednośladu życzyć opamiętania, ale decyzja należy do nich. Wydaje się, że im dalej od źródeł, tym trudniej zerwać z kłamstwem…

*W znaczeniu używanym przez znanego filozofa politycznego Marcina Króla (por. artykuł)

W.B. 

 

 

 Serdeczne życzenia od burmistrza

 

 

Gminna szopka noworoczna

 Śpiewa chór Matki Cecylii od Strażaków:

 Do szopy, hej rodacy, do szopy, bo tam cud:

Sam Pawlak w imieniu Tuska przeprasza gniewny lud

Za nieposłuszne wierzby, co gruszek nie chciały znieść

Za aferzystów z partii i ubożuchną wieś.

 

Padnijmy na kolana - pojawia się sam Krak 

I obiecuje radnym mniej już  podstępów i drak

I po raz pierwszy w życiu wyznaje publicznie grzech -

Pożądliwości władzy i politycznych uciech

 

Westchnienie miejscowego kronikarza

 

Dwóch włodarzy - pieczeniarzy

Nasz Bodzentyn pieści

Podatkowych hochsztaplerów

Od siedmiu boleści

 

Jeden szkoły chce uzdrowić

Przez cesarskie cięcie

Drugi gminę wciąż ma w ustach

(gmina jego w pięcie)

 

O burmistrzu gadać

Pustą czasu stratą

Czy to nie dość, ze jest grubo

Pocukrzona watą?

 

Czym zostanie, dziś rozstrzyga

Się losów trafunkiem,

Czy kołtunów deputatem

Czy zwykłym kołtunkiem....

 

Każda partia swego wspiera -

Wszak w tym święta racja

Zatem „prawnie dozwolona”

W knajpie agitacja!

 

 Chór nowoczesnych Gospodyń Wiejskich

 

Łysica na górze, Bodzentyn na dole

I u nos nastanom uciesne swawole

Ścichło disco w polu, oberek  w remizie

Teroz nowo moda z Zachodu przylizie....

 

 Z dziadkowych przestróg dla euroentuzjastki pani Kołtuńskiej

 

Czy nie widzicie i nie słyszycie

Jakiż dziwny  w pojęciach

Szerzy się zamęt?

I już nie wiadomo,

Czy małżeństwo to kpiny,

Czy też sakrament?

 

Dawniej, co Bóg komu przeznaczył,

Brano w pokorze,

Nikt nie robił grymasów,

Że tak nie może;

Cel przyświecał im wzniosły,

Dziatki ku górze rosły,

No i tak się tam żyło,

Jakoś to było.

 

Jakież dziś społeczeństwa

Przyszłość ma szanse,

Skoro ludzie z małżeństwa

Czynią romanse?

Dziś czy prosty, czy krzywy,

Każdy chce być - szczęśliwy!

A to czysta wariacja

Ta demokracja!

 

Wszystko dziś rozwodami

Sobie urąga

Separacją od stołu

No i ...szezlonga:

Łączą się parki lube

Z sobą niby na próbę,

Nim nie znajdzie się czego

Przyzwoitszego...

 

Gdy więc takie dziś macie

kapryśne gusty,

Nie mieszajcie kościoła

do tej rozpusty.

Kto ma interes pilny,

Niech bierze ślub cywilny....

 

 Tęsknota za upadłą Przetwórnią

 

Słoneczko pierwsze cienie

Ledwie na ziemi kładzie

A ja już me cierpienie

Wlokę po promenadzie

 

Z  zaułków  Rynku Dolnego

Z opłotków Opatowskiej

Z czeluści Piłsudskiego

Rozstajnej Suchedniowskiej....

 

Dzień w dzień, nie zawsze targowy

Dzień w dzień, nie zawsze święty,

Tu się nikt nigdy nie nudzi

Bo zawsze jest zajęty

 

Mężczyźni  w sile wieku

Z minami tęgich zuchów:

Pociesz się biedny człowieku

Patrząc na tylu druhów!

 

Ten, ów, na kumplu wsparty,

Każdy przy swoim kubku

I stoją w ciżbie zwartej

Półdupek przy półdupku...

 

Jak wszystkim jedno w głowie,

Jedną myśl każden pieści:

(I niechże mi kto powie,

Że życie tu nie ma treści!)

 

O bodzentyński zdroju

Nektarze alkaliczny

O, źródło ty pokoju

Koktajlu  ty mistyczny

 

Kto w tobie usta zmacza

Ten czuje w tym momencie

Jak mu się przeinacza

Zwyczajne życie w szczęście

 

W zaułkach  Rynku Dolnego

W opłotkach Opatowskiej

W czeluści Piłsudskiego

Rozstajnej Suchedniowskiej....

 

Pamflet na cześć  (niekoniecznie miejscowej) „elyty”

 

Widzę tu zebraną tłum (NIE)

Kapłonów  miasta  elytę

Co łysiny wznoszą dumnie

Ponad rzesze pospolite

 

Jeden do drugiego prawi

O Kaczorze, unii, mieście...

(o przepisach, nowym cieście)

Księżach, władzy i pokoju

Bliskim Wschodzie i  Putinie

(no i musującym winie)

 

Wszystko to samo. Znowu

To samo. Znowu w kółko.

Znowu od pieca. Znowu,

Pigułka za pigułką

 

Powysysane pastylki

Wycmoktane slogany,

Przeżuty repertuar,

Sto razy przemlaskany,

 

Sto razy przesiorbany,

Sto razy prześliniony

Przez stu poprzednich mówców.

To znowu te same androny,

 

To te same mydliny,

Banały, wypociny,

To te potoki patoki,

To te siklawy śliny ....

 

Hymn weteranów pracy

 

Dzień za dzionkiem szybko schodzi

Czas na  czole zmarszczki pisze

Lecz my ciągle jeszcze „młodzi”

Wciąż ci sami - towarzysze!

Skoro świętokrzyska gleba

Tak opornie młodych rodzi

A przewodzić masom trzeba

My musimy wciąż dowodzić!

 

Choć z „Kuriera” nas krytyka

Atakuje z wielkim hukiem

Ten co błędy nam wytyka

Wszak  sam w szkole był nieukiem!

Więc choć nam już Wieczność bliska

Mości w zaświatach posłanie

Nasza myśl pedagogiczna

W księdze Stefana zostanie!

 

Z niej nasze szlachetne wnuki

W y m o s z c z o m   s e  s t a n o w i s k a

Wszak „życie to sztuka dla sztuki” -

(Więzy rodzinne i ...  miska) !

 

Chórek natchnionego śnieżną zamiecią

 

Cieszy mnie wszystko na świecie

Wszystko mi znów jest przedziwne

I znowum jest jak dziecię

Zdumione i naiwne ...

 

...czego i sobie, i Wam, Kochani Czytelnicy, życzymy w nowym Roku Pańskim (bez względu na wynik wyborów, humory i pomysły władzy)

              Zespół kolędników „Kuriera Świętokrzyskiego”

             (w wolnym  przekładzie z Tadeusza Boya Żeleńskiego)

 

 

 

My inteligenci

 

Karol Piwko – kielecki bankowiec i menedżer spróbował ostatnio swoich sił na  niwie  literackiej. Opublikował wspomnienia o swoim zmarłym przyjacielu, znanym kieleckim prokuratorze, Grzegorzu Hajdenrajchu („Grzegorz najlepszy prawnik”, Kielce 2009). Autor jest przedstawicielem tzw. „nowej inteligencji”, czyli grupy społecznej, która w PRL porzuciła podwórka i z dyplomami wyższych szkół próbowała odnaleźć się na salonach. Unikam określenia Ludwika Dorna „wykształciuchy”, bo jest ono tyleż prawdziwe, co krzywdzące…

 

Od lewej: burmistrz M. Krak, śp. Grzegorz Hajdenrajch i Karol Piwko. Fot. z książki K. Piwki, Grzegorz najlepszy prawnik, Kielce 2009.

Sięgnąłem po książkę Karola Piwki o prokuratorze Hajdenrajchu właśnie dlatego, żeby poznać i być może zrozumieć formację owej grupy. I nie pomyliłem się  - wynurzenia autora są bezcennym źródłem do poznania intelektualnej i moralnej kondycji  przeciętnego współczesnego polskiego inteligenta. Zresztą, autor dosyć często podkreśla swój i swojego środowiska  inteligencki status. Duma z przynależności do społecznej elity sprawia, że w swoich wynurzeniach jest  szczery, niemal plotkarski. Chyba nie w pełni świadomie  popełnił więc swoisty donos na kielecką elitę towarzyską,  Świadomość przynależności do „wyższego kręgu” rzutuje również na jego język, w którym banał ukwiecony jest wyrażeniami z wyższej intelektualnej półki, najczęściej pasującymi do całości  niczym… krawat do fufajki. I – wyprzedzając konkluzję - taki jest chyba portret owego środowiska w ogóle.

Kto do niego przynależy? Parlamentarzyści, samorządowcy, ale przede wszystkim biznesmeni, prawnicy, wykładowcy tutejszej uczelni. Ich poglądy polityczne oscylują między SLD, a PO, ze wskazaniem raczej na tę drugą. Życie codzienne owej elity ogniskuje się wokół biesiadnego stołu. A stół – to golonka, gorzałka, kiełbasa i rąbanka, koniecznie z rodzimych bodzentyńskich rzeźni… Tradycja bowiem jest bardzo ważną wartością grupy.  Tradycja i patriotyzm.  W czerwcu, każdego roku, a jakże, obowiązkowo bywają na Wykusie…. aby … biesiadować. Wódka i kiełbasa są spoiwem ale i środkiem…   

Przy wódce – wspomina Pan Karol Piwko – promuje się miejscową drużynę piłkarską, urabiając sędziów, rozsławia się imię miasta i rozstrzyga ważne kwestie egzystencjalne. Tak, tak, w książce znalazłem jedną stronę, gdzie dywaguje się na temat prawdy. Oczywiście, jest ona względna, jak wszystko na tym świecie, poza golonką i gorzałką oczywiście…

Środowisko ma znaczne poczucie humoru. Bankiety urozmaicane są jędrnymi dowcipami z wszechobecną d…ą Przejawem celnego dowcipu jest wyłudzenie od staruszki grzybów udając proboszcza lub obsikiwanie po imprezie cudzego samochodu.

I jeszcze jeden aspekt owego książkowego donosu: wspólne pijackie imprezy biznesmenów, urzędników i prokuratorów uważane są za coś zupełnie normalnego i oczywistego, za przejaw środowiskowej solidarności. Oto dlaczego książka Karola Piwki jest bezcennym materiałem badawczym nie tylko dla socjologów ale chyba również kryminologów…

Piotr Opozda

 

Powrót jednak sentymentalny…

 

Bywają różne powody sięgania po książkę – od szukania takiej czy innej strawy poprzez obowiązek (i snobizm) – do ciekawości, z jaką decydujemy się na nieznaną jeszcze używkę…

Po wydane właśnie przez Towarzystwo Dawida Rubinowicza polskie tłumaczenie książki Goldy Szachter  („Z Bodzentyna do Auschwitz i Bergen-Belsen”, Bodzentyn 2009) sięgnąłem z takiej właśnie ciekawości. O sprawie żydowskiej powiedziano już  o wiele więcej, niż potrzeba, stąd moje opory. A jednak warto było udać się w podróż z żydowską autorką wspomnień śladami nie do końca jeszcze t a m t e g o  Bodzentyna.

Nawet genialne kilkuletnie dziecko nie jest w stanie przechować w swojej pamięci tak wyrazistego obrazu Bodzentyna lat 30-tych i 40-tych, a taki odrysowany został w książce Goldy Szachter, stąd wniosek, że w znacznej części (autorka tego zresztą nie ukrywa) książka jest efektem współczesnych dociekań stricte historycznych. Częsty to zabieg – pisanie historii w konwencji wspomnień – stosowany dla nadania narracji większej wiarygodności. Przystępując jednak do lektury takich właśnie wspomnień, musimy być świadomi, że słuchamy nie tylko świadka wydarzeń, ale powtarzającego cudze sądy i spostrzeżenia kronikarza. W książce aż roi się od takich właśnie współczesnych żydowskich uprzedzeń wobec Kościoła katolickiego i Polaków. Śmiem przypuszczać właśnie, że są one nie tylko śladem trudnych doświadczeń z dzieciństwa, ale zapożyczone zostały ze współczesnej historiografii żydowskiej. Posądzanie prymasa Hlonda o antysemityzm, a Kościoła w ogóle o jego pielęgnowanie – jak pisze autorka - w sercach niepiśmiennych i zacofanych Polaków, jest tak samo krzywdzące i niesprawiedliwe jak z polskiej strony przejawy niechęci i uprzedzeń wobec żydowskich sąsiadów.  Autorka przyznaje zresztą, że w jednym z najważniejszych chrześcijańskich świąt – w Wigilię Bożego Narodzenia – Żydzi nie modlili się, a demonstracyjnie grali w karty… Trudno dzisiaj dociekać, czy izolowanie się Żydów i manifestowany przez nich mesjanizm i lekceważenie dla chrześcijańskiego otoczenia, czy też podejrzliwość i  pogarda wobec nich ze strony niektórych chrześcijan, legły u podstaw wzajemnego dystansu, ale nie ulega wątpliwości, że ów dystans występował i kultywowany był po obu stronach.

            Książka Goldy Szachter jest ważnym źródłem do poznania religijnej, moralnej i ekonomicznej kondycji środowiska żydowskiego. Autorka szczerze przyznaje, że wiek XX odegrał destrukcyjną rolę również w odniesieniu do tradycji religijnej jej rodaków. „ Kiedyś mówiło się, że przeciętny wschodnioeuropejski Żyd posiadał dwie pary modlitewnych filakterii, a jedną parę spodni. Jednakże w latach 30-tych  XX wieku walka o byt stała się dla przeciętnego Żyda równie ważna, jak sprawy religijne”. Chyba jednak ważniejsza, a dla wielu była to nie tyle walka o byt, co dodatkowe spodnie… Ów kult mamony widoczny jest również w okresie niemieckiej okupacji. Zamiast współwalczyć w obronie również swojego państwa, próbuje się – dosłownie - kupować własne bezpieczeństwo. Aż do opróżnienia skarbonki…

Ksiązka Szachter potwierdza przekonanie o kulcie rodziny w środowisku żydowskim. W krytycznych sytuacjach poświęca się dla jej przetrwania cały nagromadzony majątek i – co charakterystyczne – nie zauważa się innych rodzin.  Nasza rodzina musi choćby w części przetrwać! To zrozumiałe i zdroworozsądkowe podejście („bliższa ciału koszula, niż kubrak”), ale dlaczego w takim razie formułowane są zarzuty wobec „obcych” i lekceważonych Polaków, że nie gromadnie narażali swoje rodziny dla ratowania Żydów?

 

Pani Zofia Surowiecka z mężem Józefem i jej dom w Świętomarzy (fot. z książki G. Szechter).  

Ważną postacią książki jest pani Zofia Surowiecka ze Świętomarzy. To taki ówczesny „moherowy beret”. Ma swój tradycyjny historiozoficzny pogląd na kwestię żydowską  („To straszne, gdy się widzi, co Niemcy robią z Żydami. To jest okropne i haniebne. Ale kto wie, może Żydzi zostali pokarani  za to, co zrobili naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi?”). Kobieta ta bez sztucznej hurrahumanistycznej egzaltacji (tacy egzaltowani w chwilach próby najczęściej zawodzą), naraża życie swoje i swoich bliskich i robi wszystko, co było w jej mocy dla ratowania autorki książki. To taki bardzo zwyczajny i naturalny heroizm, bez zbędnych słów, pozy i egzystencjalnych wahań. To jakby ...codzienny obrządek w gospodarstwie... Przypomnienie tej postaci  jest ogromną wartością książki.

Warto jednak po nią sięgnąć z wielu innych powodów – poznania cierpienia Żydów, ich mentalności i  żalów. To prawda, że pretensji często nieuzasadnionych, ale, niestety, także i uzasadnionych. Każda społeczność ma swój moralny margines, Polacy i Żydzi również.  Wstydzimy się za wyrostków atakujących Panią Surowiecką za ukrywanie Żydówki i ubolewamy, że wielu Żydów nie zdało egzaminu z lojalności wobec Polski w chwilach największych dla niej prób.  Przezwyciężenie owych trudnych doświadczeń możliwe jest poprzez autentyczne poznanie i kontakty. Z pewnością nie służą im nadęte akcje ze srebrnikami w tle. Wspomnienia Goldy Szachter mogą się tej sprawie przysłużyć, także poprzez sprowokowaną dyskusję.

Piotr Opozda

powered by QuatroCMS