O nas
Nowe
Felietony
Artykuły
Kurier Święt.
Kronika 2018
Historia
Kalendarz
Galeria
Antyreklama
Kontakt
Polecamy
Forum
Archiwum
  
Kurier Święt. »  Kurier Świętokrzyski » Kurier Świętokrzyski,2008, nr 3
Treść artykułu:

Felieton nie całkiem obiektywny, czyli fraszka na patologię

 

Długo zastanawiałem się na treścią tego felietonu. Często  w rozmowach z moimi adwersarzami padają zarzuty, że w tym co piszę jest nadmiar krytycznego spojrzenia na  omawiany problem. Obiektywizm, jakim powinienem się kierować, ustępuje pola subiektywnemu wrażeniu. No i wreszcie zarzut druzgocący i dyżurny jednocześnie: to, co piszę podobno przesiąknięte jest „jadem”. Publikując od kilku lat na łamach biuletynu, a od kliku miesięcy  - na portalu własne  p r z e m y ś l e n i a,  sądziłem że staram się w nich zawierać nie tylko własny, ale przede wszystkim społeczny punk widzenia. Wydaje się więc, że niektórzy czytelnicy nie dostrzegają tej subtelnej różnicy pomiędzy światem realnym, a jego wizją  - ten pierwszy jest brutalniejszy.
  Mam nadzieję, że poniższa relacja z ostatnich wydarzeń, jakie miały miejsce w jednej ze szkół podstawowych, (niestety w gminie Bodzentyn) będzie i przejrzysta, i obiektywna.  Temat szeroko opisywany i komentowany był zresztą przez lokalne media.
Tytułem wstępu, należy jednak przybliżyć realia funkcjonowania szkół wszystkich szczebli uwikłanych w splot zależności od organów prowadzących i nadzorczych. Szkoły, każdego szczebla, które funkcjonują w Polsce (począwszy od małych gmin poprzez miasta i powiaty), zarządzane są przez samorządy, będące ich gospodarzami. Oczywiście, nie dotyczy to szkół prywatnych czy też mających specyficzny status wyższych uczelni. W sprawach merytorycznych wszystkie one podlegają kuratoriom oświaty. Organy samorządowe odpowiadają więc za ich materialne funkcjonowanie, a kuratoryjne za kształt merytoryczny. Oba jednak powinny ze sobą współpracować  i czuwać nad wszechstronnym rozwojem dzieci i młodzieży, a więc także nad ich wymiernymi wynikami.
Każdy w miarę  r o z g a r n i ę t y  gospodarz stara się, aby jego placówki funkcjonowały w miarę przyzwoicie, a ci ambitniejsi - jak najlepiej. W praktyce  chodzi o to, by miały najwyższe notowania we wszelkiego rodzaju rankingach. Oczywiście, takie spłaszczenie zagadnienia stwarza poważne ryzyko szkolnych niepowodzeń uczniów w sferze emocjonalnej i moralnej - ostatecznie przynosi wiele szkód. Mamy więc obraz szkół, w których „piłuje” się osiągnięcia wybranych uczniów poprzez różne formy konkursów i olimpiad, często stawiając  to za wzór „osiągnięć” placówki. To z kolei podnosi jej prestiż w oczach rodziców i samych uczniów. Czy jest to jednak zasada bezwarunkowa? Czy przysłowiowy wyścig szczurów ma okazać się normą, standardem? I czy z realnym pożytkiem dla „szczura”? Wydaje się, że chcemy stworzyć super człowieka, który jednak w sytuacjach skrajnych nie umie, bądź boi się podejmować jakiekolwiek decyzje, i tu zaczyna się problem. Bardzo często w mediach elektronicznych, ale nie tylko, widzimy, iż kosztem rozbuchanych ambicji nauczycieli, rodziców i w ogóle środowiska, zapominamy o poważniejszym problemie, mianowicie – słabej psychice.  Stąd niepowodzenia szkolne, patologie, skrajności, grupy nieformalne, jednym słowem - nikt nie próbuje reagować na coraz gorszy stan emocjonalny młodych ludzi. Mamy więc zdolną, ale mało odporną młodzież. Do tego dochodzą frustracje nauczycieli, chcący się wykazać, podnosząc poziom pseudo-edukacji XXI wieku. Jednym słowem, jest to recepta na konflikty, które dotykają również środowiska nauczycielskie. Widać to najczęściej na radach pedagogicznych.
Tak więc, zdeterminowani włodarze z jednej strony, punktujący wręcz na spotkaniach  w sposób niemiłosierny środowiska nauczycielskie, ambitni rodzice i stawiające coraz wyższą poprzeczkę Ministerstwo Edukacji z drugiej, powodują, że szkoły stały się jednym wielki torem wyścigowym / i tylko torem wyścigowym.../. Pytanie – na jak długo i co na mecie?
Wróćmy jednak do wspomnianej Szkoły Podstawowej w Psarach. Konflikt narastał już od dłuższego czasu, a jego finał zakończył się właśnie na wspólnym spotkaniu rodziców, rady pedagogicznej, burmistrza St. Marka Kraka, jego zastępcy Mariusza Kozery i wizytatora z kieleckiego kuratorium. Podłożem tej patologii stał się mobbing stosowany wobec kilku nauczycieli przez jedną z koleżanek. Skonfliktowana nauczycielka miała stosować werbalną krytykę /tzn. używać słów potocznie uważanych za nie przyzwoite/ wobec swoich kolegów, albo - o czym świadczą pisma - obrażać, poniżać nauczycieli. Szczegóły sprawy są zbyt niesmaczne, aby je relacjonować. W konsekwencji doprowadziło to do napięć i ogólnie złej atmosfery pracy /wg wizytatora/. Wcześniejsze próby polubownego załagodzenia konfliktu, przez nauczycieli, okazywały się wracać ze wzmożoną siłą, wciągając w chorą „rozgrywkę” osoby próbujące rozładować konflikt – głównie Radę Rodziców. Tymczasem nowo wybrana dyrektor szkoły zamiast skupić się na pracy, musiała rozładowywać atmosferę i odpierać kontrole z kuratorium. W tym wszystkim dziwnym wydaje się fakt, że w całe zamieszanie wtrącił się sam wizytator, który z ramienia KO powinien  być bezstronny. Niejednokrotnie, zamiast podjąć się roli mediacji rugał, również w mediach /Radio Kielce, Echo Dnia/ nauczycieli, obecną Dyrektor, za ….. wyniki edukacyjne dzieci uwidocznione w zewnętrznych sprawdzianach. W takim samym tonie wypowiadał się v-ce burmistrz M. Kozera. O dziwo, usłyszałem również zarzut, że taki stan rzeczy związany jest właśnie z konfliktem w szkole. Natomiast wypowiedź wizytatora w stylu, iż szkoła, cyt. „sięgnęła dna” zbulwersowała mnie już zupełnie. Protest wnieśli sami rodzice, których ton słów wyprowadził zupełnie z równowagi, podgrzewając atmosferę mediacji. Dodatkowo, obecny na spotkaniu radny z Psar Sokół stwierdził wręcz „autorytarnie” że:  „w związku z tym konfliktem, którego nie rozumie, dla dobra dzieci byłoby, gdyby część z nich dowozić do Szkoły Podstawowej w …. Bodzentynie”. Takiego przebiegu sprawy nie powstydziłby się nawet Alfred Hiczkok. To ewidentny absurd, ale ziarnko zostało zasiane - używając znanej metafory. W tym wszystkim jedynie burmistrz Marek Krak starał się ów konflikt rozstrzygnąć polubownie, jednak niesmak pozostał.
Konkludując, zastanawiam się nad rolą wizytatora, który pełniąc funkcję już dwa lata, nie zrobił nic, by wprowadzić program naprawczy szkoły, do czego z racji pełnionej funkcji jest zobligowany. Na zarzut byłego dyrektora Przemysława Miernika, że: „jakoby sami nauczyciele za taki poziom odpowiadają”, padła szybka riposta. Wizytator stwierdził, cyt. „to właśnie dyrektorzy jako nadzór merytoryczny nad nauczycielami, powinni taki program opracować”. Nasuwa mi się w związku z tym kilka wniosków co do głównych powodów konfliktu:
- organ prowadzący, a dokładnie jej urzędnik w osobie v-ce burmistrza Kozery,  nie powinien pozwolić swojemu bądź co bądź dyrektorowi na prowadzenie prywatnej polityki kadrowej poprzez zatrudnienie w  szkole własnej żony – właściwie nieoficjalnego dyrektora szkoły,
- nadzór, który zamiast skupić się nad wspieraniem dyrektora w tworzeniu programu naprawczego szkoły już kilka lat temu, kiedy to spływały pierwsze wyniki ze sprawdzianów, zajął się kwestiami proceduralnymi, tj. robotą stricte papierkową,
- lokalne środowisko, które mniej lub bardziej świadomie postanowiło nie angażować się w znalezienie środka w rozwiązaniu konfliktu. No, a w tym wszystkim najważniejsze podobno były dzieci…

Widać więc, że buta i arogancja wszystkich środowisk decydujących o funkcjonowaniu tego typu placówek, wzięła górę nad rozsądkiem. Oczywiście spotkanie zakończyło się deklaracją Burmistrz St. Marka Kraka, iż pani M. zostanie przeniesiona do innej placówki, co oczywiście powinno rozładować i załagodzić atmosferę, a praca w szkole wrócić do normy. Chciałbym w to głęboko wierzyć, jak również w to, że główni decydenci czegoś się nauczyli. Szkoda tylko, że za błędy dorosłych płacą najczęściej najsłabsi, w tym przypadku dzieci.

Piotr Gajek

powered by QuatroCMS